Nasze bajki: Szyszunia Milunia i przyjaciele - Sen Patyczka
Kolorowa jesień w Śmiesznym Lesie powoli ustępowała miejsca deszczowej jesieni. Pełne słońca dni pozostały miłym wspomnieniem. Dla Patyczka, który był zapalonym artystą - malarzem był to ponury okres. W czasie takiej pogody nie mógł malować w plenerze, a wyobraźnia nie zawsze zapamiętywała ze szczegółami to, co chciał namalować w domu. To był kolejny deszczowy wieczór. Patyczek od kilku godzin stał przy sztalugach i próbował malować. I po raz setny po kilku machnięciach pędzlem zerwał płótno i wyrzucił do kosza
- To koniec - powiedział sam do siebie - Nie mam żadnego natchnienia! Nie potrafię nic namalować!
Spróbował jeszcze kilkakrotnie, jednak i te obrazy nigdy nie zostały dokończone. Była już późna noc, gdy Patyczek postanowił położyć się w końcu spać. Ledwie wsunął się pod kołdrę i ułożył głowę na poduszce, a już spał - taki był zmęczony. I zaczął śnić...
Tam, gdzie kończył się Śmieszny Las zaczynały się rozległe pola. Patyczkowi śniło się, że spaceruje wśród złotych łanów oświetlonych południowym słońcem. I nagle...
- Patyczku, namaluj nas - zaszumiało zboże - Namaluj jak złocimy się w promieniach słońca na tle błękitnego nieba. I namaluj też z nami tą białą chmurkę płynącą leniwie po niebie.
Patyczek uśmiechnął się, kiwnął głową i odszedł w stronę lasu. Słońce przypiekało mocno, więc na pewno był środek lata. Z ulgą ukrył się w cieniu dostojnych drzew Śmiesznego Lasu. Chodził boso po miękkim mchu i oddychał wspaniałym, leśnym powietrzem.
- Patyczku, namaluj mnie - znienacka zaszemrała sosna - Namaluj jak dostojnie stoję wśród mchów i od lat pilnuję spokoju w tej części lasu. I namaluj te paprocie, które choć milczące, od zawsze mi towarzyszą.
Patyczek spojrzał na sosnę i uśmiechnął się. Kiwnął głową na znak, że się zgadza i udał się w stronę leśnego strumyka. Chciał napić się chłodnej wody i ochlapać twarz. Klęknął i pochylił się nad lustrem wody, nabierając w dłonie lodowate kropelki.
- Patyczku, namaluj mnie - szepnął strumyk - Namaluj jak spływam tutaj z wysokich gór. I namaluj te kamienienie, które bezustannie opływam, nadając im rozmaite kształty.
Patyczek podniósł się i znowu kiwnął głową. Z uśmiechem na ustach wyszedł na łąkę i położył się na soczyście zielonej trawie.
- Patyczku, namaluj mnie - zaśpiewała łąka - Namaluj mnie pełną zieleni i słońca. I namaluj też te kwiaty, które rosną wśród mojej trawy. Są tak kolorowe, pachnące i piękne.
- Dobrze - powiedział Patyczek zamykając oczy. Było mu tak przyjemnie - wokół pachniało latem, trawa przyjemnie łaskotała, a słońce ogrzewało skórę. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Aż tu nagle TRACH! Coś głucho grzmotnęło, a Patyczek zerwał się na równe nogi.
Gdy po chwili oprzytomniał, zrozumiał, że stoi we własnym pokoju, a na zewnątrz szaleje burza. Odgłos grzmotu w oddali wyrwał go ze snu.
Gdy po chwili oprzytomniał, zrozumiał, że stoi we własnym pokoju, a na zewnątrz szaleje burza. Odgłos grzmotu w oddali wyrwał go ze snu.
- Mój sen! - wykrzyknął - Ach mój piękny sen! Namaluję was! Namaluję was wszystkich!
W piżamie pobiegł po swoje farby i płótno i zaczął malować. Pamiętał każdy szczegół, każdy kolor i zapach ze swojego snu. I wiedział już, że nigdy nie przestanie malować swoich obrazów. A natchnienie nawet jeśli chwilowo znika, zawsze wraca. I to ze zdwojoną siłą.
Komentarze
Prześlij komentarz