Polskie legendy: Ogień na Rozewiu
Dawno temu po Bałtyku pływało wiele statków, transportujących różnorodne towary. Pływali nimi kupcy, handlujący w nadbałtyckich portach. Kupiec Frank, właściciel jednego z najokazalszych żaglowców, w każdą podróż zabierał swą ukochaną córkę Kristę, wierząc, że jej obecność przynosi mu szczęście. Dziewczyna była piękna i miała cudowny głos, dlatego nieraz umilała śpiewem podróż swemu ojcu i całej załodze.
Pewnego dnia, gdy Frank szykował się do wypłynięcia z gdańskiego portu w stronę Kołobrzegu, ostrzegano go, aby przełożył podróż bo zbliżał się sztorm. Jednak kupiec był pewien, że obecność córki ochroni go przed wszelkim niebezpieczeństwem. Gdy wypłynęli z portu, poprosił Kristę, aby zaczęła śpiewać. Dziewczyna, widząc chmury kłębiące się na horyzoncie i wzburzone morskie fale, próbowała namówić ojca do przerwania podróży, on jednak nie chciał jej słuchać.
W krótkim czasie na morzu rozpętało się prawdziwe piekło. Spienione fale wdzierały się na pokład, a wiatr zagnał statek w pobliże przylądka Rozewie, gdzie roztrzaskał się o wystający z morza głaz. Tylko Krista zdołała się uratować i dopłynąć do brzegu. Ostatkiem sił wspięła się na urwisko i zebrała chrust, a potem ułożyła stos chcąc rozpalić ogień.
- Płomienie wskażą marynarzom drogę. Tylko jak mam rozpalić ogień? - płakała, rozglądając się bezradnie.
Jej płacz usłyszał Fabisz, młody rybak, który mieszkał w Lisim Jarze. Pomógł dziewczynie rozpalić ogień i razem długo stali na brzegu, czekając na kogokolwiek z załogi. Ale nikt się nie pojawił. Ojca Kristy i pozostałych ludzi pochłonęło szalejące morze.
Wtedy Fabisz zaopiekował się Kristą. Młodzi pobrali się i zamieszkali na Rozewskiej Kępie. Każdej nocy wychodzili na najdalej wysuniętą skałę i rozpalali ogień, aby ostrzec żeglarzy przed niebezpiecznym głazem, który od tamtego tragicznego dnia nosi imię "Frank".
Do dziś na Rozewiu stoi latarnia morska i wskazuje żeglarzom bezpieczną drogę do gdańskiego portu.
Jako dzieciak jeździłem do Jastrzębiej Góry na wakacje. Mieszkałem w Tupadłach u wspaniałych ludzi. Lata 60-te w Jastrzębiej były cudowne. Na plaży wieczorem można było kupić świeże ryby. Miałem wtedy (rocznik 53) od 8 do 16 lat co roku byłem tam z Mamą . Cudowne lata. Widziałem tam lądowanie na Księżycu bywałem na latarni morskiej z dziewczyną i to Pan Latarnik wpuścił nas na górę po 21. Było okropnie gorąco od wielkiej żarówy i .... wspaniale. Były ogniska z jałowca i było cudownie. Nawet winda na plażę (zanim ją morze podmyło) działało. Odkryłem też Perełkę i Lisi Jar (restauracje o różnej kategorii) była jeszcze trzecia , ale nie pamiętam nazwy. Gdzieś w okolicy Kaplicy, w stronę Karwi. Dzięki za przywołanie cudownych wspomnień dziecka i podrostka. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiłosław R.
Bardzo się cieszę, że nasze historie potrafią przywołać ciepłe wspomnienia. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń