Polskie legendy: O rynarzewskim raku
Dawno temu w Rynarzewie, na miejscu poewangelickiego kościoła na rynku, był staw. Wokół niego rosły liczne drzewa, a ludzie poili w nim bydło. Miał on też służyć jako zabezpieczenie przed pożarami.
W owym czasie w miasteczku było kilka kuźni. Niestety jeden z kowali był wielkim pijakiem i nie miał zbyt wielu klientów, dlatego musiał jeździć ze swymi wyrobami po okolicznych wioskach. Pewnego listopadowego dnia zeszło mu dłużej niż zwykle i wracał do domu, gdy już zapadła noc. Było zimno i dookoła unosiła się gęsta mgła. Kowal niewiele widział, a ponieważ jak zwykle był pijany, wpadł do stawu. Nie było w nim głęboko, jednak dno pokryte było mułem, z którego ciężko było się wydostać.
Kowal miotał się, próbując wyjść na brzeg. Przeszkadzał mu jednak gruby łańcuch, którego nie sprzedał i który owinął się wokół niego w chwili upadku do wody.
Zaczął więc krzyczeć, ale po krótkim czasie cały już był pokryty mułem, a z jego ust wydobywały się tylko urywane dźwięki. W Rynarzewie rozlegało się tylko niewyraźne mamrotanie i pobrzękiwanie łańcucha.
Zlękli się ludzie ogromnie. Mężczyźni uzbrojeni w pałki i widły ruszyli nad staw, aby sprawdzić co się stało. Próbowali zahaczyć o potwora kijami, aby wyciągnąć go na brzeg. Wśród ogólnego poruszenia ktoś powiedział, że to wielki rak przyczepiony łańcuchem do korzeni drzew.
Gdy wreszcie udało się wyciągnąć go z wody, wszyscy stali w gotowości do obrony miasteczka. Ale potwór leżał jak martwy. Zaczęto oświetlać go pochodniami i ludzie zorientowali się, że to człowiek. Szybko przynieśli wiadra i wodą zaczęli obmywać postać. Po chwili rozpoznano kowala, rozplątano go z łańcucha i zaprowadzono do domu.
Ale plotka o raku rozniosła się błyskawicznie. Do dziś wiele osób uważa, że tamtej nocy wcale nie uratowano kowala, lecz że w rynarzewskim stawie złowiono raka na złotym łańcuchu.
Komentarze
Prześlij komentarz