Polskie legendy: Kamień nieszczęścia w Lublinie
Dawno temu, na placu Bernardyńskim, leżał kamień. Był podstawą katowskiego pnia, gdyż było to miejsce straceń. Pewnego dnia, gdy ścięto na nim niewinnego człowieka, katowski topór wbił się tak głęboko, że na kamieniu została rysa. Podobno właśnie od tego wydarzenia zaczęły się wszystkie nieszczęścia.
Kamień przeniesiono w okolice ulicy Rybnej. Pewnego razu szła tamtędy kobieta, która niosła obiad dla męża. Nagle potknęła się o głaz, przewróciła się i rozbiła gliniany garnek. Zapach rozlanej zupy zwabił psy, które wylizały wszystko, łącznie z kamieniem. Niestety, już po chwili wszystkie padły martwe. Ten widok tak poruszył mieszkańców, że do dziś to miejsce nazywane jest Psią Górką.
Przez następne lata okazało się, że również dotknięcie kamienia dłonią czy bosą stopą przynosi nieszczęście. Pewien piekarz postanowił użyć go do budowy pieca w swojej piekarni. Nie minęło dużo czasu, a cała piekarnia spłonęła.
Później kamień wrócił na Psią Górkę, gdzie zaczęto wznosić kościół. Głaz miał zostać wykorzystany przy jego budowie, aby w ten sposób zneutralizować złą moc. Jednak kościoła nigdy nie ukończono, a po usunięciu kamienia w tym miejscu wybudowano pałac.
Następnie kamień trafił na Plac Litewski, gdzie znalazł się obok cerkwi. Wkrótce spowodował śmierć żołnierza, który spadając z dzwonnicy rozbił sobie o niego głowę. Wówczas głaz wywieziono za miasto, gdzie jakimś sposobem dostał się do fundamentów budowanej prochowni. Nie trudno się domyślić, co się wkrótce wydarzyło. Cała prochownia wyleciała w powietrze.
Potem kamień znalazł się w pobliżu Bramy Trynitarskiej. I znów przypomniał o swojej klątwie, bo w trakcie bombardowania Lublina w czasie II wojny światowej to właśnie ta okolica została najbardziej zniszczona.
Dziś kamień znajduje się na rogu ulicy Jezuickiej i Gruella, a przed jego dotykaniem ostrzega wiszący nad nim znak.
Komentarze
Prześlij komentarz